Share

Byle tylko chcieć…

Z o. Henrykiem Kałużą SVD, wicepostulatorem w procesie beatyfikacyjnym Sługi Bożego o. Mariana Żelazka SVD, rozmawia Aneta Rayzacher-Majewska

„Nie jest trudno być dobrym, wystarczy tylko chcieć” – to jedne ze słynniejszych słów o. Mariana. Patrząc na jego życiorys, jak rozumieć taką postawę – chciał dobra mimo doświadczonego zła, czy może trudne wydarzenia jak pobyt w obozie sprawiły, że zło chciał dobrem zwyciężyć?

Rzeczywiście, o. Marian był człowiekiem o szczególnej duszy, która otwarta była na dobro i na szerokie jego dawanie, zwłaszcza odrzuconym przez świat trędowatym. Zaczęło się to w rodzinie, w której było aż 17 dzieci, przy czym troje zmarło, w związku z czym dwoje adoptowano. O. Marian miał starsze i młodsze rodzeństwo. Mawiał, „że najtrudniej być środkowym, ponieważ od takiego wszyscy czegoś chcą – młodsi wspólnej zabawy, a starsi pomocy”. I on tak właśnie robił. Jego gotowość do czynienia dobra potwierdzają też opinie ze szkoły. Pobyt w obozie koncentracyjnym w Dachau i w Gusen był mocnym sprawdzianem teorii w praktyce. Tam o. Marian udowodnił, że dobro można świadczyć w każdej sytuacji. Był bardzo zaangażowany w pomoc współbraciom i innym więźniom. Organizował komunię św. umierającym, dzielił porcje swego chleba, starał się o lekarstwa, choć to wszystko było zakazane pod groźbą śmierci, ale tak mu dyktowało serce i sumienie. Opowiadał kiedyś, że trzy razy był bliski śmierci, ale Pan Bóg mu podarował życie, dlatego obiecał Bogu i sobie, że jeśli przeżyje, to pójdzie do najuboższych dzielić się tym, co dostał od Boga i innych ludzi. Trzeba powiedzieć, że konsekwentnie realizował tę swoją obietnicę, a czynił to ze szczerą radością, zwłaszcza względem wspomnianych już trędowatych. Było mi to dane widzieć na własne oczy, gdy na przełomie 1988 i 1989 r. mogłem być u niego w Indiach. Zwykle rano po Mszy św. przychodziła cała procesja tych, którzy chcieli pozdrowić o. Mariana. Otwierał wtedy swój magazynek i każdego czymś obdarował, porozmawiał, pobłogosławił. Ludzie wiedzieli, że o. Marian to człowiek o wielkim sercu dla wszystkich, bez względu na kolor skóry, stan pochodzenia czy religię. W ich pamięci trwa to do dziś, choć o. Marian już odszedł sporo lat temu, w 2006 roku. Przekonaliśmy się o tym, zawożąc do Puri dokumenty z polskiego procesu uzupełniającego, tzw. trybunału rogatoryjnego. Tam każdy rikszarz wskaże drogę do domu o. Mariana. Wystarczy powiedzieć: „Father Marian” i praktycznie każdy wie, o kogo chodzi. Jest to postać, która utrwaliła się nie tylko w pamięci, ale i w kulturze tych ludzi. Stało się to w sposób niezamierzony – dlatego, że był bardzo konsekwentny w dzieleniu dobra.


 

 

 

 

 

Więcej w najnowszym numerze miesięcznikawinietka small

 

Miesięcznik MISJONARZ
ul. Ostrobramska 98, 04-118 Warszawa
Tel.: +48 22 280 99 65
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.