Gdy pierwszy raz usłyszałem o werbistach, pomyślałem, że to ci, którzy „werbują” dla Chrystusa. W sumie w działalności misyjnej mniej więcej o to chodzi. Potem poznałem naszą oficjalną nazwę, czyli Zgromadzenie Słowa Bożego (łac. Societas Verbi Divini). A więc chodzi o wyjątkowy szacunek dla Pisma Świętego – pomyślałem wtedy. W nowicjacie dowiedziałem się, że dla naszego założyciela szczególnym tekstem w Biblii był Prolog Ewangelii według św. Jana. Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo... (J 1,1). I wówczas wszystko zaczęło mi się układać w pewną całość.
Bóg wypowiada najważniejsze Słowo w dziejach, jakim jest Jego Syn. To Słowo, które stało się ciałem (zob. J 1,14) w konkretnym czasie i miejscu, zostawiło ślad w życiu konkretnych ludzi. Aby ten ślad nie zanikł, został zapisany na starożytnych papirusach i pergaminach. I tak dotrwał do dzisiaj. Teraz my, zafascynowani tym Słowem, nie możemy milczeć; wszak słowo żyje, gdy jest wypowiadane. Do rzymskiego kościoła św. Ludwika Króla Francji nie trafiłem przypadkiem. W przewodniku po Wiecznym Mieście wyczytałem, że w jednej z jego kaplic znajdują się trzy obrazy Caravaggia, którego zawsze podziwiałem. Wchodząc do środka, od razu wiedziałem, o którą kaplicę chodzi. Tłum ludzi jednoznacznie na to wskazywał.
Andrzej Danilewicz SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
Pasterz i myśliciel
Atanazy Wielki to jeden z najważniejszych i najbardziej poważanych Ojców starożytnego Kościoła oraz zapalony teolog wcielenia Logosu, czyli Słowa Bożego.
W swych pismach był propagatorem i interpretatorem nauczania Soboru nicejskiego, który odbył się w 325 roku. Kilkakrotnie był skazywany przez cesarzy rzymskich na wygnanie ze swojej stolicy biskupiej w Aleksandrii. Przedstawiał naukę o boskiej naturze Syna i Boga Ojca, a także o Duchu Świętym. Pozostawił nam wiele dzieł pastoralnych, ascetycznych, egzegetycznych i historyczno-polemicznych.
Józef Trzebuniak SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
Chrystusowy żołnierz
Bł. Dominik Collins SJ zamienił karierę wojskową na jezuicki habit, a swoim życiem udowodnił, że prawdziwy święty to… uparty święty.
Krzyk nadmorskiego ptactwa z zatoki roznosił się nad portem, gdy dwudziestoletni Dominik Collins opuszczał rodzinne miasteczko. To właśnie w Youghal na południu Irlandii urodził się ok. 1566 r. i spędził dzieciństwo. Dorastając, marzył, by zostać żołnierzem. Szybko uczył się nowych języków, a dzięki temu, że rodzina jego mamy posługiwała się językiem irlandzkim, dobrze znał zarówno irlandzki, jak i angielski.
Agnieszka M. Kamińska
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
1800 km na północ od Santiago, stolicy Chile, leży miasteczko La Tirana. Leży na pustynnym płaskowyżu Pampa del Tamarugal, na którym rosły kiedyś drzewa prosopis tamarugo. Wydobycie saletry w XIX w. spowodowało całkowite wylesienie tego obszaru. To tutaj, na tym pustkowiu znajduje się sanktuarium poświęcone Maryi – Nuestra Señora del Carmen de La Tirana.
Północ Chile charakteryzuje się bardzo suchym klimatem. Temperatury osiągają tu ok. 20-30 stopni Celsjusza w dzień, ale nocą spadają do zaledwie kilku stopni. Po wyjściu z samolotu w Iquique, stolicy północnego regionu Tarapacá, poczułem się jak na Kalahari, gdzie pracowałem przez kilka pierwszych lat po święceniach kapłańskich. Nie jest to jedyne moje skojarzenie z Botswaną, jakie miałem.
Jacek Gniadek SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
Czy umiemy we współczesnych czasach, zdominowanych przez relatywizm, określić samych siebie, a także opowiedzieć innym o naszej tożsamości SVD? O tym, jak postrzegamy siebie jako osoby indywidualne i jako wspólnotę zakonną Zgromadzenia Słowa Bożego. Z doświadczenia swojej pracy misyjnej (20 lat w Europie, 20 lat w Afryce i obecnie 7 lat na Filipinach) powiem, że opinie innych o tym, kim jesteśmy, są bardzo różne.
Psychologia rozwoju człowieka mówi, że wartości kulturowe inspirują i kształtują potrzeby człowieka, określają cele i sposoby ich osiągania. Kultura odgrywa również dużą rolę w sposobie przeżywania i manifestacji wiary. Wywiera wpływ na to, w jaki sposób rozumiemy i określamy tożsamość SVD.
Janusz Prud SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
O kim tak właściwie myślimy, kiedy przywołujemy w wyobraźni postać św. Jana Pawła II? Być może widzimy obraz papieża przemawiającego silnym głosem na placu św. Piotra: „Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi”. To piękne i niekonwencjonalne zawołanie, przepełnione misyjnym entuzjazmem, było zobowiązaniem naszego wielkiego rodaka do głoszenia Ewangelii o Jezusie Chrystusie współczesnemu człowiekowi.
Trzy miesiące później samolot z papieżem na pokładzie wylądował w Meksyku. Powitanie ze strony władz państwowych było bardzo oziębłe, ale już po kilku godzinach było wiadomo, że Meksykanie na oścież otworzyli swoje serca na Dobrą Nowinę, głoszoną z entuzjazmem przez Jana Pawła II. Wtedy ojciec święty miał się przekonać o ważkości pielgrzymek apostolskich. Swoje misyjno-ewangelizacyjne zobowiązanie do pielgrzymowania wypełniał z podziwu godnym zaangażowaniem i konsekwencją w kolejnych latach pontyfikatu (104 podróże apostolskie). Zawsze podkreślał, że podróżuje jako pielgrzym-misjonarz, jak głosiciel i świadek Jezusa Chrystusa.
Tomasz Szyszka SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
Znamię Kaina
Kiedy po popełnieniu zbrodni bratobójstwa Kain słyszy Boży wyrok: Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi! (Rdz 4,12), skruszony bądź przerażony stwierdza: Zbyt wielka jest kara (lub wina) moja, abym mógł ją ponieść. (…) każdy, kto mnie spotka, będzie mógł mnie zabić! (Rdz 4,13-14).
Zbyt wielka ma wina czy kara? – tu pojawia się problem. Występujące bowiem w oryginalnym tekście słowo awon można rozumieć zarówno jako przestępstwo, winę lub karę. Stąd też pojawia się pytanie, czy skruszony Kain przyznaje, że ogromny jest jego grzech, czy też – przerażony sankcją, a wciąż lekceważący swą winę – stwierdza, iż zbyt surowa jest jego kara. Różnie interpretują to tłumacze Biblii i z różnymi przekładami możemy się dzisiaj spotkać.
Jan Bocian SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
Władysław Karczyński SVD (1921-1981)
Gorliwy i pracowity
Władysław Karczyński urodził się 9 maja 1921 r. w Gostyniu, w diecezji poznańskiej, w rodzinie Marcina i Jadwigi z domu Staszak. Rodzina utrzymywała się z pracy w gospodarstwie rolnym. Ojciec pracował także w cukrowni. Po skończeniu szkoły powszechnej w rodzinnym mieście, 28 sierpnia 1936 r. Władysław wstąpił do niższego seminarium prowadzonego przez misjonarzy werbistów w Bruczkowie Wielkopolskim. Od 1938 r. kontynuował naukę w werbistowskim niższym seminarium w Rybniku. Lata wojny i okupacji niemieckiej spędził w rodzinnym domu. Początkowo pracował dorywczo jako malarz, a od 1943 r. był pracownikiem urzędu budowlanego magistratu w Gostyniu.
Po przejściu frontu, 2 sierpnia 1945 r. zgłosił się do Misyjnego Seminarium Duchownego Księży Werbistów w Chludowie i rozpoczął studia filozoficzne, a później nowicjat, który od 1947 r. kontynuował w Domu św. Krzyża w Nysie. W 1948 r. w Misyjnym Seminarium Duchownym Księży Werbistów w Pieniężnie rozpoczął studia teologiczne. Tam 11 kwietnia 1951 r. złożył wieczystą profesję zakonną. Święcenia diakonatu otrzymał w Poznaniu z rąk ks. abp. Walentego Dymka 22 kwietnia 1951 roku. 8 lipca tegoż roku z rąk abp. Dymka przyjął w kościele seminaryjnym w Pieniężnie święcenia kapłańskie.
Janusz Brzozowski SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
Różaniec misyjny
Różaniec jest niezmiennie związany z życiem modlitewnym każdego niemal katolika. Najczęściej w naszych domach mamy ich kilka lub kilkanaście: ten po babci, ten z pielgrzymki, a może nawet ten od papieża. W bogatym świecie różnego rodzaju różańców możemy znaleźć również różaniec misyjny. Czym on jest?
Z jednej strony sprawa jest dosyć prosta: jest to specjalny różaniec, przy pomocy którego modlimy się za misje. Wyróżnia się on szczególnym wyglądem: każda z pięciu tajemnic ma inny kolor, który oznacza jeden z pięciu kontynentów. Kolor zielony oznacza Afrykę, czerwony – obie Ameryki, biały – Europę, niebieski – Oceanię, a żółty – Azję. Kolory zostały dobrane według specyfiki przyrody danego kontynentu (zielone afrykańskie dżungle czy też niebieski kolor Oceanu Spokojnego w Oceanii) lub tradycyjnych określeń ras ludzkich zamieszkujących określony kontynent, jak w przypadku Ameryk, Europy i Azji. Kolory i przypisane im znaczenia symbolizują zatem modlitwę za cały świat, z uwzględnieniem specyfiki każdego z obszarów. Nie powinno zatem dziwić, że różaniec misyjny jest używany i szeroko propagowany przez nasze misyjne Zgromadzenie Słowa Bożego.
Dariusz Pielak SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
List o. Sylwestra Wydry SVD z Kuby
Pozdrowienia z gorącej wyspy; tak nazywany jest mój kraj misyjny, czyli Kuba, która jest drugą częścią werbistowskiej Prowincji Meksyk-Kuba, do której należę.
Pracuję tutaj od trzech lat. Pobyt stały na Kubie nigdy nie był łatwy, a z powodu astronomicznie rosnącej inflacji i kryzysu ekonomicznego ciągle pojawiają się nowe, poważne trudności. Z tego powodu coraz więcej ludzi docenia obecność w tym kraju misjonarzy. Bo przecież każdy zdrowo myślący Kubańczyk marzy o wyjeździe stąd, a my poruszamy się w kierunku przeciwnym, niejako pod prąd, i mimo narastających problemów chcemy tu być i pracować, poświęcając się dla Pana Boga, dla misji, dla Kościoła, ale też i dla każdego spotkanego na naszej drodze człowieka.
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
Kto pamięta o Indianach Ziemi Ognistej?
Kiedy w 1520 r. Ferdynand Magellan przecierał zachodni szlak do Wysp Korzennych, niemałe wyzwanie stanowiło opłynięcie kontynentu amerykańskiego.
Podróżnik zobowiązał się względem swoich wierzycieli, że nie zrezygnuje z prób znalezienia drogi aż do 75 stopnia szerokości geograficznej południowej. Na szczęście, już na szerokości 53 stopnia znalazł przejście długości 600 km, prowadzą ce do oceanu, który nazwał Spokojnym. Był to listopad, wiosna na półkuli południowej. Mimo to pejzaż nie był zachęcający: silne zachmurzenie, mgła i odczuwana wilgoć, wzburzone wody na styku dwóch oceanów. Przesmyk prowadził między stałym lądem a archipelagiem wysp, które admirał nazwał Ziemią Ognistą, bynajmniej nie ze względu na buchające lawą wulkany, których nie było, ale na widoczne ze statku przemieszczające się ognie, świadczące, że ziemia ta była zamieszkała.
Jacek Jan Pawlik SVD
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika
Z o. Henrykiem Kałużą SVD, wicepostulatorem w procesie beatyfikacyjnym Sługi Bożego o. Mariana Żelazka SVD, rozmawia Aneta Rayzacher-Majewska
„Nie jest trudno być dobrym, wystarczy tylko chcieć” – to jedne ze słynniejszych słów o. Mariana. Patrząc na jego życiorys, jak rozumieć taką postawę – chciał dobra mimo doświadczonego zła, czy może trudne wydarzenia jak pobyt w obozie sprawiły, że zło chciał dobrem zwyciężyć?
Rzeczywiście, o. Marian był człowiekiem o szczególnej duszy, która otwarta była na dobro i na szerokie jego dawanie, zwłaszcza odrzuconym przez świat trędowatym. Zaczęło się to w rodzinie, w której było aż 17 dzieci, przy czym troje zmarło, w związku z czym dwoje adoptowano. O. Marian miał starsze i młodsze rodzeństwo. Mawiał, „że najtrudniej być środkowym, ponieważ od takiego wszyscy czegoś chcą – młodsi wspólnej zabawy, a starsi pomocy”. I on tak właśnie robił. Jego gotowość do czynienia dobra potwierdzają też opinie ze szkoły. Pobyt w obozie koncentracyjnym w Dachau i w Gusen był mocnym sprawdzianem teorii w praktyce. Tam o. Marian udowodnił, że dobro można świadczyć w każdej sytuacji. Był bardzo zaangażowany w pomoc współbraciom i innym więźniom. Organizował komunię św. umierającym, dzielił porcje swego chleba, starał się o lekarstwa, choć to wszystko było zakazane pod groźbą śmierci, ale tak mu dyktowało serce i sumienie. Opowiadał kiedyś, że trzy razy był bliski śmierci, ale Pan Bóg mu podarował życie, dlatego obiecał Bogu i sobie, że jeśli przeżyje, to pójdzie do najuboższych dzielić się tym, co dostał od Boga i innych ludzi. Trzeba powiedzieć, że konsekwentnie realizował tę swoją obietnicę, a czynił to ze szczerą radością, zwłaszcza względem wspomnianych już trędowatych. Było mi to dane widzieć na własne oczy, gdy na przełomie 1988 i 1989 r. mogłem być u niego w Indiach. Zwykle rano po Mszy św. przychodziła cała procesja tych, którzy chcieli pozdrowić o. Mariana. Otwierał wtedy swój magazynek i każdego czymś obdarował, porozmawiał, pobłogosławił. Ludzie wiedzieli, że o. Marian to człowiek o wielkim sercu dla wszystkich, bez względu na kolor skóry, stan pochodzenia czy religię. W ich pamięci trwa to do dziś, choć o. Marian już odszedł sporo lat temu, w 2006 roku. Przekonaliśmy się o tym, zawożąc do Puri dokumenty z polskiego procesu uzupełniającego, tzw. trybunału rogatoryjnego. Tam każdy rikszarz wskaże drogę do domu o. Mariana. Wystarczy powiedzieć: „Father Marian” i praktycznie każdy wie, o kogo chodzi. Jest to postać, która utrwaliła się nie tylko w pamięci, ale i w kulturze tych ludzi. Stało się to w sposób niezamierzony – dlatego, że był bardzo konsekwentny w dzieleniu dobra.
Więcej w najnowszym numerze miesięcznika